ZBIÓRKA NA SPRZĘT

1

Podsumowanie.

Nadszedł czas na podsumowanie poprzedniego wpisu. Pobił on wszelkie rekordy popularności i dotarł do szerokiego grona odbiorców.

Połowa odbiorców, którzy zdecydowali się zareagować była wręcz oburzona moją bezcelnością i bezpodstawnym czepianiem się nieistniejącego problemu. Trafiły się też taki osoby, jak pewien zagubiony w świecie Jeżyk, który postanowił napisać bardzo długą i wnikliwą analizę mojego wpisu.  Psychofan?
Druga połowa reakcji zdecydowanie się ze mną zgodziła, podkreślając, że zrezygnowali już nawet z prób nawiązywania kontaktów i przenieśli się ze swoim hobby do neta.

Najważniejsza do wyjaśnienia kwestia jednak tyczy się, wywołanego po imieniu, sklepu Legion. Otóż tu dowiedziałam się, że zupełnie bezstronne grono sympatyków Legiona, na zamkniętej grupie FB zdecydowało, że moje czepianie się jest bezpodstawne. Ja nie dosyć, że ich obraziłam, to jeszcze nie wiadomo o co mi chodzi. Trudno mi z tą opinią polemizować, bo do zamkniętej grupy sympatyków, dostępu nie mam.

Na całe szczęście właściciel pośpieszył mi z wyjaśnieniami i teraz mam całkowitą jasność sytuacji.

Okazuje się, że firma handlowa Legion z siedzibą w Świdniku, jest rozwijającą się, wedle wszelkich prawideł działania rynku, zasad podaży i popytu, działalnością gospodarczą. Firma ta stawia szczególny nacisk na rentowne gałęzie swojej działalności co wróży jej sukces, czemu i ja kibicuję. Czekam na Gazele Biznesu w najbliższych latach!

Firma kładzie nacisk, na szacunek do klienta a pracownicy przeszkoleni są by mówić dzień dobry, do widzenia, proszę i dziękuję. Niczym placówka bankowa, która jest jak by nie patrzeć słusznym wzorem do naśladowania.

Skąd więc mój błąd, skąd mogłam liczyć, że Legion to sklepo- klub, miejsce zrzeszające ludzi o podobnych zainteresowaniach? Ano tak samo, jakby pomylić wystawę sklepu z porcelaną z kawiarnią. Niby są stoliczki i piękna zastawa na nich, ale jak długo byś tam nie siedział, herbaty nikt ci nie naleje.

Nie potrzebnie też obraziłam ludzi. Oczywiście nie wszystkich i nie zawsze, bo widzę że obraził się każdy. A powinien tylko ten, kto wie, że zachowuje się tak jak to opisałam. Prawda?

Wyobraźmy sobie jednak, czysto teoretycznie, że Legion jest jednak klubem zrzeszającym ludzi o takich samych zainteresowaniach. Mam tutaj wyjaśnienie stałego bywalca i osoby związanej z Legionem, którą pozwalam sobie zacytować:

Pan Arek pisze tak:
„Nie przeczę, nie ukrywam. Znam chłopaków, znam właściciela. Nie zaobserwowałem zdrożnego zachowania w sklepie, wręcz przeciwnie, ale to zapewne pod wpływem różnych takich small-talków ;)
Nie widzę, również, powodu dla którego miałbym się rozstawać z miejscem w którym dobrze się czuje, można pogadać, pośmiać się trochę, są stoły do grania (bitewniaki, MTG, planszówki) i gry na miejscu. Nawet jeżeli będę musiał 'trochę się sfrajerzyć' ;)”

Oraz:

„A co do reszty wpisu na blogu - cóż, niszowe środowiska takie właśnie są (stąd pewnie nazwa ;) ), a całkowite otwieranie się na nowych ludzi, i branie ich 'jak popadnie', nie zawsze wychodzi dobrze, przykładem może być choćby airsoft. A podejrzewam, że i filatelistyk chętniej spotyka się w małym gronie żeby pod lupką pooglądać znaczki i w spokoju powymieniać uwagi, niż w rozdaganej grupie... Taka specyfika hobby, nie każdy łapie, nie każdy rozumie, nie każdy chce.”

I wszystko stało się jasne. Dziękuję i szanuję za szczerość.
Czyli jak to wygląda sytuacja z tą grupą?
Nie ma ale jest..
Jest ale nie ma… A przynajmniej nie dla każdego. Coś czuję, e Iluminaci mają od kogo się uczyć.
0

Rozczarowanie...



No i mamy kolejny wpis z cyklu tych średnio miłych i przyjemnych.

Zanim jednak przejdę do meritum, chciałam zamieścić mały komunikat, oświadczenie. Ostatnio spotkałam się ze straszną krytyką na grupie FB, Gry Planszowe. Tu zamieszczam wyjaśnienie, dlaczego moje teksty dalekie są od ideału.
Kiedyś jak prowadziłam bloga, czy w ogóle jak pisałam jakiś tekst, to czytałam go po pięć, dziesięć razy, sprawdzałam błędy stylistyczne i interpunkcyjne. Sporo pracy i czasu, ale moje teksty były idealne. Teraz stanęłam przed dylematem. Albo będę pisała „od ręki” albo wcale. Postawiłam na inteligencję czytelników, którzy z tekstu wyciągną samą esencję i dopowiedzą sobie to, co potraktowałam skrótem myślowym.
Nie mam czasu na głaskanie tekstów. Nie mam też czasu na szarpanie się z debilami na FB. Bloga jak i stronę (o której istnieniu niewiele osób ma pojęcie) prowadzę zasadniczo dla siebie i dla tych co przyjdą, stwierdzą że myślą i czują podobnie i zostaną.
Wracając do tematu... Chciałabym wrócić w nim do środowisk, które na polskiej scenie są po prostu nie do zniesienia. Problem dotyczy środowisk niszowych, zaczynając od środowiska RPG, przez malarzy figurek aż po planszówkowiczów. Zacznę od tego, że w klimatach Fantastyki siedzę od 10 roku życia. A tak na poważnie zajmuję się fantastyką od 15 roku. Można więc śmiało powiedzieć, że siedzę w tym 28 lat, mocno ponad ćwierć wieku. Pamiętam narodziny czasopism Feniks i Magia i Miecz. Miałam pierwsze wydanie gry Magia i Miecz z planszą składaną z 4 kartonów. Grywałam w planszówkowego Wampira i Robin Hooda. Miałam pierwsze wydanie Warhammera, zakupionego w sklepie, wraz z zestawem transparentnych kości. Kosztowało mnie to 110 nowych złotych a był rok 1995. Dokładnie 6 kwietnia, dzień po moich urodzinach. Wydałam wszystko co dostałam na urodziny. Ale starczy tej dygresji. Wracamy do tematu.
Dodatkowo, dostaję sygnały od ludzi, że mają podobne odczucia. Ja ze swojej strony dodam jeszcze jedno. Sama nigdy nie byłam zarozumiała, przemądrzała i zadufana w sobie. Nigdy też nie hermetyzowałam środowiska. Wiąże się to z moim słusznym podejściem, że fantastyka jest tak rozległą dziedziną i tak otwartą, że zawsze jest miejsce na inne zdanie i podejście. Otwarta jestem też na ludzi, bo czy jest coś przyjemniejszego niż odkryć przypadkiem w zupełnie obcym człowieku, kogoś kto fascynuje się tym samym?
Aż piszczę cała w środku ze szczęścia!
Po czym gryzę się w język odwracam i odchodzę w swoją stronę…. ☹
Czemu tak jest zapytacie? Nosz kurwa sama bym chciała wiedzieć.
Oczywiście, wiedziałam od dawien dawna wiedziałam, że tak jest. Wiele razy doświadczyłam tego na własnej skórze. Tyle tylko, że teraz problem zdecydowane urósł do chorego poziomu.
Wspomnieć mogę Revena z jego Kapitułą RPG, sprzedawców w Łódzkim Clownie, ludzi ze Świdnickiego Legiona. Oraz ludzi z Lubelskich grup, którzy zdają się być zamknięci w jakimś Pudle.

EDIT: Kolega zwrócił mi słuszną uwagę! Mój wpis nie dotyczy takich organizacji jak Cytadela Syriusza, czy Klub Fantastyki Obelisk. Nie znam tych grup i nie o niech jest ten wpis. Chodzi mi o małe, prywatne grupy i o przypadkowo spotkanych ludzi. 

Nie wiem… Powiem wam szczerze, że u mnie rodzi się coś takiego: Wiem, że gdzieś spotykają się ludzie, albo znam od lat pojedyncze osoby, które bardzo głęboko i aktywnie siedzą w klimacie. Mimo moich usilnych prób, za każdym razem trafiam na ścianę, z którą muszę się zderzyć. Naprawdę otwarta, sama zapraszam, sugeruję, że można by coś jednak razem zadziałać. I nie chodzi o to, że ludzie ci mnie nie lubią, Wręcz przeciwnie. Wszystko jest ładnie i cacy, tylko… spierdalaj.
Czemu ma sprzyjać hermetyzowanie środowiska? Elitarność hobby? Ale w tym wypadku nie jestem byle łajzą z zewnątrz, jestem starą wyjadaczką! Sama chęć wymiany doświadczeń z mojej strony jest wręcz ogromna. Z drugiej strony widzę, raczej strach, że może ktoś wie więcej i robi lepiej? A może coś mi pozmienia i nie będzie już tak fajnie? Sama nie wiem, bo nigdy się nie wymądrzam, zawsze akceptuję zasady innych etc. To jednak jak widać nie wystarcza.
Jak widzicie staram się pisać trochę na około, żeby nie pisać do konkretnych osób. Ale zapewne, jeśli którakolwiek z tych osób to czyta, to doskonale zdaje sobie sprawę o kogo chodzi.
Kiedyś, w rozmowach ze znajomymi, dochodziliśmy do podobnych wniosków i podobne tematy były od czasu do czasu poruszane. Niemniej jednak, zawsze próbowaliśmy wychodzić naprzeciw i nawiązywać nowe kontakty i znajomości. Fakt, że wtedy mieliśmy siłę grupy. Teraz już tej grupy nie ma, zostałam sama, ale za to z większą wiedzą i doświadczeniem. Z większą pokorą i chęcią do kompromisów ze względu na jeszcze bardziej liberalne podejście do tych spraw. Teraz jednak jest trudniej. Wtedy, przed laty, myśleliśmy sobie tak, że z upływem czasu i napływem nowych ludzi, wreszcie dojdzie do tego, że świat Fantastyki stanie się otwarty, powszechnie znany i ludzie z zadufanych snobów zmienią się w otwartych i przyjacielskich. To, co dokonały gry planszowe w tym świecie, zdawało się być takim przełomem. Do tego YT i już bardzo popularne konwenty. Niestety, jest gorzej. Co więcej, hermetycznych grup jest teraz znacznie więcej, zadufanych jednostek też jest coraz więcej. Każdy ciągnie w swoją stronę i nawet ciężko już zagadać do kogoś, bo każdy z nieco innego kręgu. Pan „A” gra tylko w planszówki. RPG? - no fajne ale to za dużo czasu i nikt już w to nie gra. Pan „B”, maluje lub ma pojęcie na temat malowania, grzecznie odpowie na każde pytanie, ale to tyle, jak ja przestaję mówić to rozmowa się urywa. Pan „P”, to RPGowiec, teraz to on gra w jednostrzałowe systemy, ale poza tym to ma kampanię od 5 lat. W klasyczne RPG to on nie gra. Zaproszenia na wszelaką aktywność, przyjmuje wygodnym „Dziękuje, może kiedyś.” sam nie zaprosi. Jedzie na konwent, nawet się nie zapyta czy może razem? W końcu w tą samą stronę… Ech.. No jego sprawa, ale dlaczego tak? Nigdy tego nie zrozumiem.
Najbardziej śmieszy mnie, kiedy wchodzę do Legiona. Cały czas sprzedawcy na moje „Cześć” odpowiadają „Dzień dobry”. OK… Planuję następnym razem z oburzeniem powiedzieć, że zwykłe dzień dobry mi nie wystarcza i żądam ukłonu i kwiecistych powitań. Do tego te miny stałych bywalców. Patrzą na mnie jak na kosmitę. Stara baba, mówi "cześć" i jeszcze coś o grach i malowaniu figurek gada? "Ło... co to kurwa jest? To one garów nie lepią w swoich chatach…? Oooo…". Zjeby takie, że się w pale nie mieści. Zaściankowa Elyta kurwa, tfu, psia jego mać, ze Świdnika się znalazła… Śmiechu warte. Właściciel nie powiem. Światowy człowiek na poziomie, widać to od razu po zachowaniu. Człowiek z pasją, znający trudną sztukę small talk.
Do samego Legiona zapewne już nie pójdę. Z kilku powodów. Jednym z nich jest sprzedawanie gier w zawyżonych mocno cenach. No niestety, ale do cen rynku trzeba się dostosować. Jeśli jakaś gra zaczyna kosztować o 20 zł mniej to o tyle obniżamy też naszą. I nie mówię, że sklep stacjonarny nie może sobie paru złotych doliczyć do ceny, może. Ale nie 40!
Powiem szczerze, po ludzku zapytałam, słuchajcie mogę od was kupić tę grę po cenie rynkowej plus koszt przesyłki, żeby było fair? Nie da rady! Spojrzeli na mnie jak na żebraczkę, co to cwaniakować chce. A ja wiem dlaczego. Ano dlatego, że przyjdzie tatusiek po wypłacie i dla swoich córeczek gry kupi, bo to teraz modne. Przy mnie taki tatuś, co to kiedyś grał w Magię i Miecz, tylko teraz praca i czasu brak, więc gra tylko w gry imprezowe. Ale zna temat, choć skromny jest. Tzn, bardzo przyjemny pan, tylko trzeba by go było w klimat wciągnąć, zaprosić na jakieś wspólne granie, czy pogadać by chciał może kiedyś? O tym co się przez lata pozmieniało? Pokazać co i jak. A nie poklepywać po plecach, wcisnąć 3 gry (jakiś chłam ostatni) za cenę nie przystającą do niczego. To właśnie dla nich są te ceny. Ale nawet dobra, niech i tak będzie. Tylko dlaczego, swoich, ludzi z klimatu traktuje się tam tak samo? Ok, ja nie muszę mieć tej gry dzisiaj, poczekam 2,3 dni i mi prześlą z jakiegoś anonimowego sklepu internetowego. Tylko przykro mi, bo chciałabym ich wspierać, bo chcę by lokalny sklep z planszówkami był w moim mieście już zawsze i się rozwijał. Ale nie za cenę frajerzenia się i dopłacania 40 zł do gry.
Uważam też, że dla stałych klientów tracą nie dając „kredytów”.
Skąd to się wzięło? Ano z małych społeczności, które z mojego doświadczenia wiem, że wspierając sami siebie dawali często tzw kredyty gentelmańskie. Polega to na tym, że znając kogoś już od lat, daje mu się np. zestaw, którego zawrotna cena wynosi 600 zł i pozwala spłacać co miesiąc po 100 zł bez odsetek. Wilk syty i owca cała. A kogo stać na taki wydatek od ręki? Czy to możliwe zapytacie? Tak. Mam taki układ z gabinetem weterynaryjnym i jakoś nikt nikogo nie oszukał, nie okradł i nikt nie stracił. Co więcej. Jak jest potrzeba i możliwość to mój Wet dostaje ode mnie pojemniki, karmy, etc za free. Potrzebowaliby malowania? To proszę bardzo, wpadam w sobotę i maluję, za free. Można? Można. Tak działają małe wspólnoty. Jednak to WET, środowisko fantastyki na to nie pójdzie. Centusie… Sami na tym tracą, ale przecież trzeba pilnować, żeby nikt za bardzo się nie zbliżył, bo jeszcze… No właśnie CO??? Ten wpis idzie w świat, bo mam dosyć już tego. Wiem, że nic to nie zmieni. Ale mi ulży.

Żeby nie było tak całkiem na smutno, to muszę wspomnieć, że prowadzę właśnie grę w Warhammera, na zamkniętej grupie FB. Trafiłam na bardzo fajnych graczy, z którymi doskonale prowadzi się grę. Dowcipni, inteligentni i pomysłowi. Mam nadzieję, że zostaniemy razem na długo i uda się nam przeprowadzić całą, długą kampanię. 
Chociaż, jeszcze chwila pechowych rzutów i wszyscy zginą w lokacji startowej :D:D:D

Jako uzupełnienie, dodaję wypowiedź urażonego właściciela sklepu Legion. W całości i nie zmienioną.


"Wiśniany Wiśnia Magdalena, ja żebym niczego nie pominął pozwolę sobie wypunktować:1. Pamiętaj, że drzwi do naszego sklepu zawsze są dla Ciebie (i innych) otwarte, więc jeśli chcesz pogadać to zapraszam serdecznie.
Niemniej, zaczęłaś tę dyskusję publicznie w Internecie, więc ja też publicznie się ustosunkuje do Twoich zarzutów i przemyśleń.

2. Nigdy nie współpracowaliśmy z Urzędem Miasta, od polityki trzymamy się z daleka. Z MOKiem współpracujemy w tej chwili na bardzo przyjacielskich zasadach, ale interesów nie prowadzimy.

3. Naprawdę jesteś Inspektorem ds. Sprzedaży? I naprawdę trzeba Ci tłumaczyć zasady rynku i ekonomii? Popytu i podaży? Miejsca, rodzaju Klienta, strategii etc?
A co jeśli gry planszowe są tylko miłym dodatkiem w naszym sklepie? A co jeśli te "w chu... POP'ów i kart co się walają wszędzie" stanowi trzon naszej działalności? :) Nie przyszło Ci do głowy, że zarabiamy na czym innym, a planszówki są u nas symbolicznie? Że przez to mamy na nich mniejszy obrót = mniejsze rabaty w hurtowniach = wyższe ceny dla Klienta? Proszę Cię, na prawdę nawet nie spróbowałaś przeanalizować -asortyment / marketing / sytuacja (np przebudowa Placu) , jako Pani Inspektor? Choćby dla zabawy?

4. Jeśli ten sklep w Łodzi należał do sławetnego w swoim czasie Andrzeja, to uwierz mi zrobię wszystko, żeby nikt nawet nie spróbował porównać Legionu do tego miejsca :) Chłop miał równo za kołnierzem i wystarczy rzucić imię Andrzej przy okazji jakiegokolwiek eventu MtG i zobaczysz reakcję.

5. Pozwoliłem sobie wrzucić Twój wpis na grupę lokalną, do osób, które u nas kupują nas odwiedzają. Jest już sporo odpowiedzi i dostałem feedback w wiadomościach prywatnych na ten temat. Zadałem pytanie - czy ludzie się u nas źle czują i co moglibyśmy zrobić, żeby zmienić się na lepsze. Wiesz jakie były odpowiedzi? NIC.
Ja naprawdę staram się do każdej sprawy podchodzić indywidualnie i cały czas się uczę prowadzić firmę i to miejsce, stąd Wasze zdanie jest dla mnie bardzo ważne. I bardzo krzepiący jest fakt, że jednak ludziom się u nas podoba.

6. Co do panującej atmosfery i kultury osobistej chłopaków. Nadal będę wymagał od nich, żeby byli mili, grzeczni i kulturalni. Dzień dobry i do widzenia, proszę i dziękuje. To są elementarne zasady kultury osobistej. Ja tak zostałem wychowany i sam tak wychowuje dziecko. Tego samego będę wymagał od ludzi, którzy mnie otaczają.
Atmosfera - Magda, a może czas się zastanowić trochę nad sobą? Jeśli nie iskrzy między nami lub między Tobą a moimi chłopakami, może trzeba spróbować troszkę innego podejścia? Może po prostu to co zbudowaliśmy nie jest tym czego oczekujesz?
Ja z przyjemnością Cię przywitam, zawsze kiedy do nas wpadniesz, ale nie ukrywam, że moi ludzie poczuli się dotknięci tym, że zostali nazwani
"Zaściankowa Elyta kurwa, tfu, psia jego mać, ze Świdnika" . Urażeni też poczuli się bywalcy sklepu, bo przychodzą z dziećmi i się świetnie u nas bawią (tak przynajmniej twierdzą - sami z własnej i nie przymuszonej woli!)" "

Komentując. O tym właśnie jest mój wpis.... 
2

Ex Libris

 

W nasze łapki wpadają kolejne gierki planszowe i chyba już najwyższy czas zacząć skrobać na ich temat jakieś recenzje. Zaczynam więc od tyłu, czyli od naszego najnowszego nabytku: Ex Libris!
Powiem szczerze, że kiedy po raz pierwszy usłyszałam o tej grze, to jakoś tak... no nie zapałałam szczególnym pragnieniem posiadania. Ale jeśli mamy do wyboru podbój kosmosu, rozwój cywilizacji, walkę z potworami w podziemiach a z drugiej strony na szali ląduje układanie książek na półkach w jakiejś zakurzonej bibliotece... Sami rozumiecie, prawda?
Na całe szczęście, okazało się, że to nie taka zwykła biblioteka, a magiczna i nie jedna ale jest ich kilka do wyboru. Tematyka książek również jest iście fantastyczna. No cóż... to już zaczęło do mnie bardziej przemawiać.

Co znajdziemy w pudełku? Ano tu wszystko jest pięknie wykonane i klimatyczne. Rysunki są spójne, kolorowe, zabawne i bardzo ładne. Pierwsza w naszych łapkach ląduje instrukcja. Prosta, dokładna i pełna przykładów. Ja po jednym przeczytaniu byłam w stanie rozpocząć grę, i już nie zaglądać do niej zbyt często (może 3 razy w trakcie całej rozgrywki?). Dalej mamy karty pomocy. Moim zdaniem

zbyt duże, nieporęczne i wydrukowane na zbyt cienkim papierze/kartoniku. No właśnie na papier to, to jest za grube a na kartonik zdecydowanie za cienkie. Dodatkowo zawierają te same informacje co na kafelku lokacji, więc w razie wątpliwości i tak trzeba szukać rozwiniętego opisu w instrukcji.
Dalej mamy tabliczkę punktacji wraz ze zmywalnym mazakiem. Super pomysł! Wreszcie nie muszę się szarpać z robieniem prowizorycznych tabelek na 1000 karteczek, pomazanych i nieczytelnych. Naprawdę super pomysł i klimatycznie wykonany dodatek.
Następne w kolejności są żetony i pionki. Tu również nie ma się do czego przyczepić. Choć jestem zwolenniczką wsadzania figurek nawet do "Grzybobrania" (zawsze jest co malować) tak tutaj bardzo fajnie sprawdzają się drewniane, wycięte w fajne kształty i pomalowane na ładne kolory pionki. I tak Czarownica, wygląda jak czarownica, Mól Książkowy wygląda jak mól książkowy etc. Wyjątek stanowy galaretowaty sześcian, który jest z półprzeźroczystego tworzywa.
Kiedy już nacieszymy się pionkami pora na rewelacyjne kafelki lokacji i samych bibliotek. Wykonane na mega grubym kartonie, bardzo dobrej jakości. Świetnie się sprawdzają w grze. Ilustracje są świetne, po prostu cud, miód i orzeszki. Jedyne czego mogę się czepić to czasami niejednoznaczne opisy w interpretacji których, nawet instrukcja nie jest w stanie pomóc. Dla nas to akurat drobiazg, bo potrafimy poprawić i dostosować sobie zasady bez strat dla mechaniki. Rozumiem jednak, że dla niektórych może to być problem.
Karty książek to wisienka na torcie tej gry. Każdy z pięciuset paru woluminów ma swój tytuł, każda karta ma swój numer katalogowy a w sumie kart jest 152. I łał, taka kombinacja daje niesamowitą regrywalność tytułu.
Na koniec została nam sama plansza o niestandardowym, podłużnym kształcie. Co ciekawe w tej grze, plansza jest tylko dodatkiem i tak naprawdę, całą grę można by rozegrać bez jej pomocy! Dobrze jednak, że jest ze względu na walory estetyczne.

Jak się grało? No na początku pojawił się strach, czy ja w ogóle zdołam z tych kart ułożyć  jakąś sensowną bibliotekę? Ale w miarę rozgrywki wszystko zaczęło do siebie pasować. Parę razy złapałam się na tym, że pospieszyłam się z wykładaniem kart niepotrzebnie blokując sobie tym samym rozwój biblioteki. Bawiliśmy się świetnie i bardzo często będziemy wracać do tego tytułu. Ja już planuję kilka taktyk do przetestowania.

Jak najbardziej polecam.




OCENA

Jakość wykonania: (minus za nieporęczne, cienkie karty pomocy)
⭐⭐⭐⭐

Zawartość pudełka:
⭐⭐⭐⭐⭐

Zasady/mechanika: (minus za niejednoznaczne opisy niektórych lokacji)
⭐⭐⭐⭐

Zabawa/Fun:
⭐⭐⭐⭐⭐

Regrywalność:
⭐⭐⭐⭐⭐






0

Zamach w trakcie WOŚP

 
Naszła mnie taka refleksja, którą chcę się z wami podzielić. Nie tak dawno, cała Polska była wstrząśnięta zamachem na Prezydenta Gdańska. Powstała też cała masa "torii spiskowych", z większością których, trudno się nie zgodzić. Teoria spiskowa w moim słowniku oznacza to:

"Teoria Spiskowa - Bardzo prawdopodobna linia wydarzeń, pomijająca mainstreamowy bełkot. Wyjaśniająca zdarzenie zgodnie z logiką i otwartym umysłem analizującego go podmiotu. W teorii spiskowej bierze się pod uwagę możliwości, które wykraczają poza narzucony schemat myślenia. Teorie spiskowe powstają w sytuacji, kiedy nie ma niezbitych dowodów na przedstawiany publicznie przebieg wydarzeń. Teoria spiskowa, jest pełnoprawną teorią, która po zdobyciu dowodów na jej potwierdzenie, staje się faktem. Co wielokrotnie w historii miało miejsce."

Mniej więcej tyle.
I w tej sytuacji, domniemanego zamachu na Pawła Adamczyka z większością tych teorii się zgadzam. Nie chodzi mi jednak o to. Zastanawia mnie natomiast, dlaczego nikt, a przynajmniej ja nie słyszałam, nie wspomniał o tym co by było gdyby zamiast człowieka z nożem, na scenie pojawił się człowiek z granatami, obwieszony dynamitem niczym choinka? Dostał by się na scenę dokładnie tak samo łatwo i miałby dokładnie tyle samo czasu na działanie!
Pyk, pyk, lecą dwa granty, z opóźnionym zapłonem w publikę. Zamachowiec bierze mikrofon i radośnie woła "Allah akbar!" i odpala ładunki na sobie. Giną tysiące ludzi, scena jest pozamiatana.
Nie wam jak wy, ale ja z rodziną nie pojawię się prędko na żadnej imprezie otwartej!
Przemyślcie to... Nara.
3

Bardzo osobisty wpis...



Dzisiaj wpis bardzo osobisty. Naszło mnie by poszukać ludzi w sieci. Tych których znałam i lubiłam w czasach Szkoły podstawowej. Niestety po większości z nich nie ma nawet śladu. Szkoda, bo zapewne wielu z nich nigdy nie zostanie zapamiętanych, nikt do nich nie wróci nikt nie wspomni. Tzn. rozumiem, że ci ludzie prawdopodobnie mają swoje rodziny, znajomych etc. Ale szokującym jest, że nikt nie wiem nie prowadzi bloga, nie nagrywa filmów na YT itp. Oczywiście druga sprawa, że mogą to robić pod ksywkami czy pseudonimami, tak jak ja. No właśnie bo po mnie też znajomi z dawnych lat nic nie mają. I o to mi chyba chodzi, gdzieś to się rozeszło, Nasza Klasa padła i jakichś powiązań nie da się odnaleźć. A szkoda. Nie chcę oczywiście wchodzić im z butami w życie. Wręcz odwrotnie. Chciałabym tylko zerknąć z boku. Wszyscy żyją? Mają się względnie dobrze? I ok. Starczy mi. Oczywiście mogę pojechać w miejsca gdzie mieszkali, ktoś na 100% nadal tam mieszka. Tyle, że ja właśnie nie chcę. Nie chcę się spotykać i rozmawiać. Miałam świetnych przyjaciół w tamtych latach w klasie 3 lata starszej. U nich to już w ogóle masakra! Nic nie ma o ich roczniku, żadnych zdjęć klasowych ani wspominek na jakimś blogu, nic. Szkoda, że nikt tego nie dygitalizował. ☹ Tak w ogóle widzę, że moi rówieśnicy i starsze roczniki są niesamowicie zacofani technicznie i sieciowo/internetowo. Tak jak by inne dziedziny życia pochłonęły ich tak bardzo, że na to nie starczyło miejsca. A z mojej perspektywy jest to strasznie dziwne, bo cały świat kręci się wokół informacji, sieci, komputerów i technologii. Okazuje się chyba, że tylko jest to mój obraz rzeczywistości.
Dlatego postanowiła zostawić mały ślad, tu na blogu. Wspomnieć tamte czasy, tamte miejsca i sytuacje. Nazwiska pozostawię w formie inicjału, jeśli ktoś sobie nie życzy. Spiszę wszystko co pamiętam. W kolejności w miarę chronologicznej, choć oczywiście pewne wydarzenia mogły wydarzyć się w innej kolejności lub mogłam je zapamiętać inaczej. Swoją historię zakończę w liceum. Opiszę to co najważniejsze. Studia to zlepek idiotów, których pamiętać nie warto. I nie chodzi o to, że coś tam było nie tak. Po prostu ci ludzie byli tak nijacy, że nie warto. Może poza jedną osobą. Moją opowieść uszlachetnię wspomnieniem ludzi i sytuacji z wyjazdów,. Kolonie obozy i zimowiska. Im też się należy.

No to do dzieła.

Wszystko zaczęło się w Łodzi na osiedlu/dzielnicy Zdrowie. Tam między Parkiem w którym były muszle koncertowe, niedzielnie bazarki, Wesołe Miasteczko, zoo, park botaniczny i poligon wojskowy. Pierwsze dzieci, które pamiętam jako współtowarzyszy zabaw byli Marcin W. I jego młodszy brat Sebastian W. Pochodzili oni z rodziny alkoholowej. Przez to oraz przez złe zachowanie byli zmarginalizowani przez nas w szkole. Ale jeszcze parę wzmianek o nich będzie.

Marcin W. Jako że nie zdał z pierwszej do drugiej klasy, był z nami w klasie razem ze swoim młodszym bratem. Ale wtedy jeszcze szkoły nie było. Pamiętam jak bawiliśmy się razem u mnie w rozkopanym i pełnym gruzu i śmieci ogródku. Nie podobało mi się, że rzucaliśmy w siebie wielkimi kamorami. Mama zabroniła mi się z nimi bawić. Więcej nie pamiętam.

Czas więc przejść do pierwszej klasy Szkoły Podstawowej nr. 87 im. Włodzimierza Puchalskiego.

Naszą wychowawczynią była pani… kurde, właśnie próbuję sobie przypomnieć jak się nazywała… Już mam. Ale samo nazwisko, więc będzie pani M.

Pani M. była chorą psychopatką, która uwielbiała się znęcać nad dziećmi fizycznie. Ciągnęła za uszy, baczki i włosy. W dzisiejszych czasach zapewne skończyła by się jej kariera pedagogiczna bardzo szybko. Zapewne jakimiś sankcjami karnymi. Do tej pory nie mogę uwierzyć jakim cudem nasi kochający rodzice dawali na to ciche przyzwolenie.

Niewiele pamiętam z pierwszych klas, więc w losowej kolejności przytoczę to co pozostało w mojej głowie.

Kolega Amos D. mieszkał ulicę ode mnie zaraz naprzeciwko Sebastiana Cz. Często razem wracaliśmy do domu po lekcjach. Już samo imię sugeruje i słusznie żydowskie pochodzenie. Oczywiście nie miało to znaczenia. W trzeciej klasie z resztą z całą rodziną wyemigrował do USA. Słuch po nich zaginął. Miał młodszą siostrę i starszego brata. Byłam u niego może dwa, trzy razy w domu. Na chwilę. Pamiętam, że mieli wielką spiżarnię przy kuchni. Mieszkali na piętrze, na dole mieszkali ich dziadkowie. Pamiętam, że Amos D. kiedyś miał bułkę którą jadł z wielkim apetytem. Dał mi kawałek. Okazało się, że byłą z samym masłem i to ogromną ilością. Byłą obrzydliwa. Pamiętam, że wzięłam gryz a potem niby przypadkiem upuściłam na ziemię. Nie dał się nabrać. – Co? Nie smakowała ci? – Zapytał bez wyrzutu. Zrobiło mi się wtedy strasznie głupio.

Pamiętam, że Amos D. Przychodził też do mnie się bawić na podwórko. Mama chyba mówiła, żebym nie zapraszała go do domu skoro jego rodzice nas nie wpuszczają. Chyba tak było. U mnie pamiętam zabawy w piaskownicy. Chyba w Gumisie. Pamiętam, że w tych zabawach zawsze byłam tą żółtą misią Sami? Zami? A on był chyba tym sepleniącym, w zielonej czapeczce.

Po drodze ze szkoły szliśmy zawsze przez dziurę w ogrodzeniu za boiskiem. A następnie skręcaliśmy i szliśmy przez 10 metrowy lasek, by odprowadzić najpierw Amosa i Sebastiana Cz. Było tam drzewo z wieloma rozłożystymi gałęziami. Małe drzewo ale w sam raz nadawało się na bazę, statek kosmiczny i wielkiego robota w jednym. Ile godzin myśmy na tym drzewie spędzi….

To tyle o Amosie. Tyle mojego hołdu ku pamięci jego osoby.