ZBIÓRKA NA SPRZĘT

3

Bardzo osobisty wpis...



Dzisiaj wpis bardzo osobisty. Naszło mnie by poszukać ludzi w sieci. Tych których znałam i lubiłam w czasach Szkoły podstawowej. Niestety po większości z nich nie ma nawet śladu. Szkoda, bo zapewne wielu z nich nigdy nie zostanie zapamiętanych, nikt do nich nie wróci nikt nie wspomni. Tzn. rozumiem, że ci ludzie prawdopodobnie mają swoje rodziny, znajomych etc. Ale szokującym jest, że nikt nie wiem nie prowadzi bloga, nie nagrywa filmów na YT itp. Oczywiście druga sprawa, że mogą to robić pod ksywkami czy pseudonimami, tak jak ja. No właśnie bo po mnie też znajomi z dawnych lat nic nie mają. I o to mi chyba chodzi, gdzieś to się rozeszło, Nasza Klasa padła i jakichś powiązań nie da się odnaleźć. A szkoda. Nie chcę oczywiście wchodzić im z butami w życie. Wręcz odwrotnie. Chciałabym tylko zerknąć z boku. Wszyscy żyją? Mają się względnie dobrze? I ok. Starczy mi. Oczywiście mogę pojechać w miejsca gdzie mieszkali, ktoś na 100% nadal tam mieszka. Tyle, że ja właśnie nie chcę. Nie chcę się spotykać i rozmawiać. Miałam świetnych przyjaciół w tamtych latach w klasie 3 lata starszej. U nich to już w ogóle masakra! Nic nie ma o ich roczniku, żadnych zdjęć klasowych ani wspominek na jakimś blogu, nic. Szkoda, że nikt tego nie dygitalizował. ☹ Tak w ogóle widzę, że moi rówieśnicy i starsze roczniki są niesamowicie zacofani technicznie i sieciowo/internetowo. Tak jak by inne dziedziny życia pochłonęły ich tak bardzo, że na to nie starczyło miejsca. A z mojej perspektywy jest to strasznie dziwne, bo cały świat kręci się wokół informacji, sieci, komputerów i technologii. Okazuje się chyba, że tylko jest to mój obraz rzeczywistości.
Dlatego postanowiła zostawić mały ślad, tu na blogu. Wspomnieć tamte czasy, tamte miejsca i sytuacje. Nazwiska pozostawię w formie inicjału, jeśli ktoś sobie nie życzy. Spiszę wszystko co pamiętam. W kolejności w miarę chronologicznej, choć oczywiście pewne wydarzenia mogły wydarzyć się w innej kolejności lub mogłam je zapamiętać inaczej. Swoją historię zakończę w liceum. Opiszę to co najważniejsze. Studia to zlepek idiotów, których pamiętać nie warto. I nie chodzi o to, że coś tam było nie tak. Po prostu ci ludzie byli tak nijacy, że nie warto. Może poza jedną osobą. Moją opowieść uszlachetnię wspomnieniem ludzi i sytuacji z wyjazdów,. Kolonie obozy i zimowiska. Im też się należy.

No to do dzieła.

Wszystko zaczęło się w Łodzi na osiedlu/dzielnicy Zdrowie. Tam między Parkiem w którym były muszle koncertowe, niedzielnie bazarki, Wesołe Miasteczko, zoo, park botaniczny i poligon wojskowy. Pierwsze dzieci, które pamiętam jako współtowarzyszy zabaw byli Marcin W. I jego młodszy brat Sebastian W. Pochodzili oni z rodziny alkoholowej. Przez to oraz przez złe zachowanie byli zmarginalizowani przez nas w szkole. Ale jeszcze parę wzmianek o nich będzie.

Marcin W. Jako że nie zdał z pierwszej do drugiej klasy, był z nami w klasie razem ze swoim młodszym bratem. Ale wtedy jeszcze szkoły nie było. Pamiętam jak bawiliśmy się razem u mnie w rozkopanym i pełnym gruzu i śmieci ogródku. Nie podobało mi się, że rzucaliśmy w siebie wielkimi kamorami. Mama zabroniła mi się z nimi bawić. Więcej nie pamiętam.

Czas więc przejść do pierwszej klasy Szkoły Podstawowej nr. 87 im. Włodzimierza Puchalskiego.

Naszą wychowawczynią była pani… kurde, właśnie próbuję sobie przypomnieć jak się nazywała… Już mam. Ale samo nazwisko, więc będzie pani M.

Pani M. była chorą psychopatką, która uwielbiała się znęcać nad dziećmi fizycznie. Ciągnęła za uszy, baczki i włosy. W dzisiejszych czasach zapewne skończyła by się jej kariera pedagogiczna bardzo szybko. Zapewne jakimiś sankcjami karnymi. Do tej pory nie mogę uwierzyć jakim cudem nasi kochający rodzice dawali na to ciche przyzwolenie.

Niewiele pamiętam z pierwszych klas, więc w losowej kolejności przytoczę to co pozostało w mojej głowie.

Kolega Amos D. mieszkał ulicę ode mnie zaraz naprzeciwko Sebastiana Cz. Często razem wracaliśmy do domu po lekcjach. Już samo imię sugeruje i słusznie żydowskie pochodzenie. Oczywiście nie miało to znaczenia. W trzeciej klasie z resztą z całą rodziną wyemigrował do USA. Słuch po nich zaginął. Miał młodszą siostrę i starszego brata. Byłam u niego może dwa, trzy razy w domu. Na chwilę. Pamiętam, że mieli wielką spiżarnię przy kuchni. Mieszkali na piętrze, na dole mieszkali ich dziadkowie. Pamiętam, że Amos D. kiedyś miał bułkę którą jadł z wielkim apetytem. Dał mi kawałek. Okazało się, że byłą z samym masłem i to ogromną ilością. Byłą obrzydliwa. Pamiętam, że wzięłam gryz a potem niby przypadkiem upuściłam na ziemię. Nie dał się nabrać. – Co? Nie smakowała ci? – Zapytał bez wyrzutu. Zrobiło mi się wtedy strasznie głupio.

Pamiętam, że Amos D. Przychodził też do mnie się bawić na podwórko. Mama chyba mówiła, żebym nie zapraszała go do domu skoro jego rodzice nas nie wpuszczają. Chyba tak było. U mnie pamiętam zabawy w piaskownicy. Chyba w Gumisie. Pamiętam, że w tych zabawach zawsze byłam tą żółtą misią Sami? Zami? A on był chyba tym sepleniącym, w zielonej czapeczce.

Po drodze ze szkoły szliśmy zawsze przez dziurę w ogrodzeniu za boiskiem. A następnie skręcaliśmy i szliśmy przez 10 metrowy lasek, by odprowadzić najpierw Amosa i Sebastiana Cz. Było tam drzewo z wieloma rozłożystymi gałęziami. Małe drzewo ale w sam raz nadawało się na bazę, statek kosmiczny i wielkiego robota w jednym. Ile godzin myśmy na tym drzewie spędzi….

To tyle o Amosie. Tyle mojego hołdu ku pamięci jego osoby.